Czas trwania podróży: 27.02.2012 - 01.03.2012
Sposób podróżowania: WizzAir
Koszt biletów: 48zł
Łączny koszt: 210zł
Waluta: 1 HUF
(forint) 1 PLN – ok. 75 HUF
Budapeszt był podobno najbardziej
rozwijającym się miastem za czasów Związku Radzieckiego. To tam miały się
odbywać największe imprezy kulturalne, a jednocześnie miało ono wydźwięk
wielkości i bogactwa. Taką wersję usłyszałam od mojej mamy i należało te
informacje dobrze/na własnej skórze sprawdzić. Czy Budapeszt po ponad 20 latach
jest nadal pięknym miastem? Czy warto zwiedzać metropolię, która powstała po
złączeniu aż 23 okolicznych miejscowości?
Umożliwił nam
to Wizz, oferując przeloty poniżej 50 zł. Szybka decyzja, 5 osób chętnych,
bilety kupione, gdy za oknem jeszcze głęboka zima. Spojrzenie na lokalizację
lotniska – jest dobrze, lokalny autobus E200, sprawdzamy ceny przejazdów i znów
miła niespodzianka. Bilet grupowy do 5 osób na 24 godziny za 3100 Ft (dzisiaj 3300 Ft).
Rewelacja! Zaraz, zaraz, ale czym można jeździć? Metro, tramwaj, trolejbus,
autobus, kolejką zębatą, statkami, a nawet koleją. Jakby znowu była gwiazdka.
Budapeszt mieści
się nad Dunajem, czyli drugiej, co
do długości – po Wołdze – rzece w
Europie. Woda oczywiście za czysta i pachnąca w takim miejscu nie jest, a także
nie zachęca do kąpieli, ale nie tylko podróżujemy po to, aby swoje „cztery
litery” moczyć. ;) Natomiast, jeśli szukasz mocnych wrażeń to serdecznie
polecam ichnie metro – przeniesiesz
się w czasoprzestrzeni jak i my, jeśli wylądujesz wystarczająco późno. Budapeszt
ma najstarsze metro w Europie kontynentalnej, zbudowane pod koniec XIX wieku. Po
wejściu do rozklekotanego wagonika wypaćkanego z każdej strony poczułam się jak
w kiczowatym horrorze. Ludzie byli smętni, nikt ze sobą nie rozmawiał, z sufitu
zerkała na nas lampa oświetlając nas żółtawym światłem (taka jak w starych
holendrach w Poznaniu), a w środku hulały podmuchy wiatru. Początek wyprawy był
iście intrygujący!
Dotarliśmy do hostelu, który
wyniósł nas 23 zł za osobę. Po krótkim, wieczornym spacerze i świadomości, że po
raz drugi (dopiero!) podróżujemy „na własną rękę” postanowiliśmy się wyspać, a
poznawanie tego miejsca organoleptycznie rozpocząć dnia kolejnego od samego
rana.
Budapeszt to oczywiście wzgórze Gellerta, z którego rozpościera
się panorama na stolicę Węgier i pierwszy punkt wycieczkowy. Może to tylko
nasze skrzywienie, a może więcej ludzi to ma, ale jak widzimy jakieś
wzniesienie to pierwsza myśl jest „jak tam się dostać?”. I nieważne czy jest to
góra, wzniesienie, wieżowiec czy 600 metrowy klif, trzeba wejść i kropka! Wchodziliśmy ok. 40 min., a trasa nie należy
do najtrudniejszych.
Wzgórze Grllerta, widok z mostu Wolności
Góra Gellerta to wzgórze o wysokości 235 metrów – niby niewiele, ale zawsze coś.
Ponoć to na tym wzniesieniu zamordowany został biskup Gellert. Sprawcami tego
czynu mieli być poganie, którzy – jak mówi ta legenda – upuścili go ze szczytu
w drewnianej beczce. Legenda legendą, a pomysłowość pomysłowością i nie można
jej niechrześcijanom odebrać. Gorzej – mieszkańcy Budapesztu wspominają, że to
właśnie na tej górze zbierały się czarownice, które odprawiały sabat. Tak czy
inaczej – za dnia ta góra tak tragicznie nie wyglądała, choć o jej urodzie nie
można się za wiele rozpisywać. ;) Przed wejściem na górę warto zahaczyć o Skalną Kaplicę – kościół wyryty
(dosłownie!) w skale! Zamiast ozdobnych mozaik i witraży – skała i skromne
oświetlenie. Do wejścia zachęcać Cię będzie kuta brama wprawiona w górę.
Wejście do Kaplicy Skalnej
Po dotarciu na
wzgórze ukazał się naszym oczom Pomnik
Wolności (Szabadság
– szobor), który przypomina o wszystkich poległych za Węgry. Góra Gellerta to również Cytadela, czyli znakomity punkt
widokowy. Podziwialiśmy chwilkę jeszcze panoramę miasta, delektując się
promieniami słońca na spragnionej skórze. Wszak to koniec lutego był, u nas
mroźnie i wietrznie, a tutaj 15 stopni i okulary słoneczne. Później
przenieśliśmy się na tarasy królewskie znajdujące się po tej samej stronie
rzeki. Po 30 minutach spaceru nasze nogi stąpały już po wybrukowanym zamku.
Statua Wolności oraz pomnik Gellerta
Najstarszym
miejscem w Perle Dunaju jest wzgórze
Zamkowe, na którym umiejscowiony jest Zamek Królewski. Całe wzgórze jest jednym
wielkim deptakiem, gdzie warto spędzić trochę czasu. Fontanny, pomniki,
wybrukowane drogi, szereg deptaków z kwietnikami sprawiają wrażenie, że,
czujemy się jak w starym mieście. Nic bardziej mylnego, stare miasto znajduje
się po drugiej stronie rzeki, i takie rozwiązanie sprawia, że do Budapesztu
naprawdę warto się wyrwać. Ale warto wiedzieć, że nie tylko zabytki znajdują
się na powierzchni. W stolicy Węgier pod całym kompleksem Zamkowym znajdują się
groty i jaskinie, które dostały miano Labiryntu.
Przez całą burzliwą historię służyły, jako piwnice, schrony, lochy czy
magazyny. Dzisiaj udostępnione są turystom i można podziwiać 1,5 km tras w
blasku pochodni.
Kościół Macieja, oficjalnie Najświętszej Maryi Panny
Perła Dunaju to plac Zamkowy, który prezentuje się fenomenalnie – szczególnie, gdy
spacerujemy i podziwiamy go wieczorem. Miasto posiada wiele zabytków: Zamek Królewski Var, Parlament, Kościół Macieja, Most
Łańcuchowy (będący notabene naszym tłem profilowym), wieżę świętej Magdaleny i wiele innych budynków, które są niezwykle
malownicze i ujmujące. Całe szczęście Węgrzy dbają o zabytki i je
odrestaurowują, a wokół krzątają się osoby, które w miarę panują nad ładem i
porządkiem. Na plac
Zamkowy można się dostać bezpośrednio z mostu lańcuchowego, za pomocą kolejki zębatej, na którą bilety są już
zawarte w cenie komunikacji miejskiej. My jednak po przejściu ze wzgorza
Gellerta mieliśmy do zwiedzenia całą część zamkową i nie bardzo było nam po
drodze zjeżdżać od razu po przyjściu.
Baszta Rybacka
Na zdjęciu powyżej niestety nie jest to nasz hostel, a szkoda, bo klimat był fantastyczny. Tak właśnie sobie wyobrażam wieżę, którą zamieszkuje księżniczka. Widok nieziemski z okien, wszystko w białym marmurze i nawet smok był! I to żywy! Co prawda nieco mniejszy, ale i tak budzący respekt. Na
terenie Baszty Rybackiej można
spotkać osoby, które paradują z myszołowem (pani myszołów) oraz czymś większym
(nie jestem ornitologiem tylko fizykiem, ale piękno i dostojeństwo docenić
potrafię;), pierzastym. Nie pochwalam trzymania zwierząt na uwięzi, tym bardziej,
jeżeli jest to stworzenie dzikie. Są małe wyjątki takie, jak pomoc podczas polowań
bądź ostrzeżenie przed zagrożeniem – wtedy istnieje możliwość małej zażyłości.
Mimo wszystko nie mogłam się opanować – westchnienia oraz „ochy” i „achy”
wzięły górę! Dostałam prezent w postaci dostąpienia majestatu ptaków z bliska.
Przyznam, że w momencie, gdy Pan (ze zdjęcia) podniósł tę ostoję dostojeństwa
nad moją głowę to wzrok miał taki, jakby chciał mi narobić na moje pióra. Obyło
się na szczęście bez „wybryków”. ;)
Od strony Budy z Baszty Rybackiej rozpościera się wspaniały widok na Parlament położony w dzielnicy Peszt. Istnieje legenda, która głosi o tym,
dlaczego budynek Parlamentu z daleka pachnie rozmachem, bogactwem i przepychem.
Za czasów Austro-Węgier, kiedy to Węgry były tym drugim narodem, spychanym na
bok, postanowiły wybudować centrum dowodzenia piękniejsze, ładniejsze niż to w
Wiedniu. I się im udało!
Ponadto –
istnieje ciekawa zależność w piśmie, mowie (sama nie jestem pewna?)
węgierskiej. Słyszymy tych ludzi, jako bulgoczących i nieco warczących na raz z
subtelną domieszką charkania, lecz mają ciekawą przypadłość. U nas jest „seks”, u nich „szeksz”, i ponownie u nas „solarium”,
a u nich „szolarium”. To samo tyczy
się „sera” – „szera” czy też „salon”
i „szalon”. Taka ciekawostka, którą nie wiem jak poprawnie zapisać. ;)
Budynek Parlamentu w Budapeszcie
Jeszcze inne
spojrzenie na Budapeszt już wkrótce, a wszystkie zdjęcia, którymi można
nacieszyć oczy są autorstwa pary fotografów z Chromatic Studio, która z rewelacyjnym skutkiem potrafi uchwycić na zdjęciu
wyjątkowość i ulotną chwilę.
„Węgier Polaka rad gości i słucha,
W nowym znajomym zawsze znajdzie druha.”
Dziewczyna z Egeru,
János
Agary
W jakim terminie najlepiej szukać tanich lotów? I gdzie ? Bo gdy szukam to same drogie ;(
OdpowiedzUsuń