wtorek, 1 lipca 2014

Dziwny Chińczyk na nieznanym zachodnim brzegu Azji, czyli kogo i kiedy spotkaliśmy w Tel Avivie?

Czas trwania podróży:                      09.06.2014 – 14.06.2014
Sposób podróżowania:                      SimpleExpress, WizzAir, autostop
Koszt biletów:                                  196 zł/1 os. (POZ – VNO – TLV – KTW - POZ)
Łączny koszt:                                    ok. 450 zł z noclegami, jedzeniem, transportem (Izrael + Wilno)
                                                          (200zł/1 os. Izrael)
Waluta:                                             1 NIS (nowy szekl izraelski) ok. 0.88 PLN

            A dlaczego w ten sposób? Bo okazało się, że bilety do Tel Avivu tańsze były z Wilna niż z Polski! Żal było nie skorzystać (same bilety lotnicze kosztowały 130 zł)! Po wylądowaniu czekała nas jeszcze masa czekania i pytań… Można się poczuć obco i niekomfortowo, ale coś za coś, prawda? Przed wylotem w Wilnie mieliśmy 2 kontrole: standardową i osobistą (nieco żałowałam, że nikt nie chciał oglądać dirty clothes). Trzecią przed samym wejściem na pokład, natomiast po przylocie należało podejść do bramek i ładnie, acz spokojnie się uśmiechać. Trzeba się przygotować na:

„- Po co tutaj przyjechaliście? Gdzie będziecie przebywać?
- Macie bilety powrotne? Tak? To pokażcie…
- Kupiliście już jakiś nocleg? Gdzie będziecie spać? Znacie tych ludzi? Macie potwierdzenie przelewu?
- Na jak długo? Dlaczego tak krótko?
- Bo Pani kraj jest bardzo drogi, a my jesteśmy studentami…
- No tak, wiem… Proszę iść.”

   Pani spuściła wzrok i lekko się uśmiechnęła.

            Po wstępnym powitaniu – i co ważne! – poproszeniu o przybicie pieczątki na osobnej karteczce zostaliśmy miło zaskoczeni! Okazało się, że Izrael wydaje osobną karteczkę z wizą (pilnować jak oka w głowie! jeśli zgubisz to jedyny moim zdaniem poprawny kierunek to ambasada), a to oznacza, że mamy pusty paszport! Czy to ma znaczenie? Jeśli chcesz wjechać do jakiegokolwiek kraju muzułmańskiego, a masz wbitą pieczątkę z Izraela to nie zdziw się, jeśli Cię tam nie wpuszczą i będziesz musiał nocować na lotnisku u boku nieprzyjemnych ochroniarzy. Dlaczego? Ano dlatego, że Izrael z resztą świata muzułmańskiego się nie lubią.
Odsyłam do „Dziennika czasu okupacji” R. Shehdeh’a.

            Jeśli mieliśmy zacząć podróżowanie autostopem to oczywiście nie w kraju wysoko rozwiniętym, gdzie każdy jest niezależny i podkreśla swoją pozycję w znaczący sposób. Podróżować za free jest łatwo, wystarczy większy kawałek kartki (np. A3), pisak i kreatywność. Z lotniska, które zachwyciło nas palmami i bardzo jasną, lekką architekturą musieliśmy przedostać się do Ramat Gan – jakieś 20 km.

            Jak łapać stopa?

            Z przekonaniem, uśmiechem na twarzy, kreatywnie domalowując słoneczko, uśmiech, palmy bądź samolot, jeśli zmierzasz na lotnisko i mając na głowie kapelusz papierowy za dychę, by wyglądać jak prawdziwa diva! Jeśli tak łapiesz stopa to bądź pewny, że nie zatrzyma się matka, ojciec i dwójka dzieci! Do swojego auta weźmie Cię człowiek po przejściach, taki, który korzystał z tego rodzaju podróżowania, normalny. Taki, który opowie Ci co masz zwiedzić, gdzie i za ile, a jak za darmo, a także taka osoba, która zupełnie za nic będzie chciała poszukać Twojego adresu i wysadzić Cię pod samymi drzwiami. I nam się trafił ewenement w postaci Chińczyka/Koreańczyka/Japończyka? Generalnie wschodnie klimaty nam się trafiły, a czekaliśmy ok. 15 minut. Zawiózł nas 1.5 km od miejsca naszego spania u Nadava (Nadav – regards! J), nic za to nie chciał, a w dodatku nas przepraszał, że nie dowiezie nas pod mieszkanie, ponieważ… Nie wiedział, w którym dokładnie miejscu ma nas porzucić.

Stop w Izraelu działa wyśmienicie!


            Nigdy nie byłam w Chicago czy Waszyngtonie, ale gdybym miała być to właśnie tak mogłabym się poczuć – pierwszy raz w życiu miasto mnie przytłoczyło… Wysiadamy w centrum, same wieżowce, droga pięciopasmowa, wszystko rozbudowane, a miejscowi ludzie sami mieli problemy, żeby odnaleźć się na mapie. Punktem startowym była ulica Jabotinsky. Trafiliśmy do miasta na miarę Nowego Jorku mającego zaledwie 110 lat! Na pierwszy rzut oka bardzo modernistyczne, nowoczesne, przerażające.


Wszędzie beach party i zabawa… W starym budynku – w miejscu, gdzie kiedyś był dworzec kolejowy. Miejsce piorunujące, nasz host był zachwycony pomysłem przerobienia dworca na klimatyczne knajpki i kluby, ale dlaczego? Dlaczego sieć kolejowa nie działa?

„Przed południem przyjechałem na dworzec w Nabulusie – niski budynek o grubych, kamiennych murach – żeby zdążyć na pociąg o 15:20 do Jerozolimy. (…) Niedługo potem głos spikera zaanonsował po arabsku i angielsku, że pociąg wjedzie na stację za trzy minuty. Słyszałem, jak zbliża się poprzedzany gwizdem i sygnałem syreny. Hałas robił się coraz bardziej przeraźliwy, aż wreszcie stał się ogłuszający. Otworzyły się drzwi poczekalni i poproszono nas o wejście na peron 2. (…) Jednakże nie wsiedliśmy. Pociąg był obrazem rzuconym na ekran montowany na ścianie w głębi pomieszczenia. Była to instalacja artystyczna dwojga palestyńskich twórców, Ijada Issy i Sahar Kawsami. (…)
Kiedy obraz zniknął z ekranu, a pociąg wraz z nim, fikcyjnymi pasażerami na fikcyjnym peronie 2 owładnęło pełne tęsknoty rozczarowanie. Pewien starszy człowiek, dławiąc łzy, biadał nad odejściem: „tych czasów, kiedy mogliśmy wsiąść do pociągu i przemieszczać się swobodnie z miasta do miasta”. (…)
W dzisiejszych czasach żaden pociąg nie przecina granicy naszego maleńkiego kraiku, a jedyna Zielona Linia jaką znamy nie łączy stolic Bliskiego Wschodu, tylko je dzieli. Jednak choćby przez jeden moment tamtej ostatniej soboty wyobraźnia dwojga młodych palestyńskich artystów pozwoliła nam dokonać projekcji samych siebie poza naszą ponurą teraźniejszość.”

                                                                                                        Dziennik czasu okupacji
                                                                                                        Raja Shehadeh



Ludzie byli życzliwi, poprowadzili nas prawidłowo (po chwili) i tym sposobem trafiliśmy w końcu do Nadava dzięki serwisowi AIRBNB. Nasz host okazał się genialnym człowiekiem z ogromnym wyczuciem – podał nam lodowatą wodę, która po wieczornym spacerze z ciężkimi plecakami w gorącym klimacie była w tym momencie najwspanialszym gestem. Ze względu na to, że po Wilnie pozostały mi bąble na stopach, które nie chciały pęc to zapowiadało się na cierpiący wieczór, ale…

            Nie! Dostaliśmy niespodziankę od Nadava, który wsadził nas w swoje auto i poprowadził przez Tel Aviv Yaffo, którego w ogóle nie mieliśmy zobaczyć! We are very grateful for this trip! Udało nam się zamoczyć stopy w gorącym morzu, poczuć klimat i atmosferę miasta, a także uciąć przyjemną pogawędkę z naszym hostem.


             Tel Aviv Yaffo to nie tylko kurort, w którym można się wylegiwać i smażyć na plaży (wiem: „kocyk nie pyta, kocyk rozumie…”). Yaffo to przede wszystkim najstarsza część Tel Avivu, w której znajdują się malownicze uliczki, XIX-wieczny meczet Mahamoudia czy latarnia morska Jaffa. Jest to miasto, które z pewnością pozostawia niedosyt – pachnące kwiaty aloesu, monument Jaffa, który staje się oknem na nowoczesną dzielnicę to tylko nieliczne, mogące wywołać „wow” miejsca.



            Niezbędnym elementem do obejrzenia i podziwiania jest wieża zegarowa z XVII wieku na placu zegarowym. Zegar jest naprawdę bardzo ładny, ale jak usłyszeliśmy – mniej znany niż Big Ben

            Port w Jaffie jest jednym z najstarszych na świecie. To w takich miejscach wyczuwalny jest klimat, na skórze pojawiają się dreszcze, atmosferę miejsca z ogromną historią czuć praktycznie na każdym kroku i można odpłynąć, wyobrażając sobie ludzi, którzy żyli tu wcześniej.


            Niemniej jednak na ziemię sprowadzą Was na pewno ceny jedzenia, gdzie zwykły chleb kosztował ok. 9 zł, a ceny innych produktów również były od 3 do 5 razy większe. Ogromnym plusem była możliwość picia wody z kraników umiejscowionych na ulicach. Kraj drogi, silnie rozwijający się o dużym potencjale ekonomicznym/biznesowym.


            Na Izrael udało nam się przeznaczyć 46 godzin, lecz później było znacznie ciekawiej. Pojawiło się wojsko, karabiny, nastroje się zmieniły…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz