Po przespanej nocy w towarzystwie
szumiącego wodospadu (działał idealnie na spanie po ciężkim dniu) wybraliśmy
się promem z Lysebotn do Bratelli za cenę 65 NOK. Podróż szybka, bezproblemowa, a do tego towarzyszył
nam wschód słońca, ponieważ prom odpływał o godzinie 7:00 z przystani w
Lysebotn. Wspaniałe widoki i refleksy słoneczne
pojawiające się na fiordach nastawiły nas od razu pozytywnie do całego świata!
Odbijające się wzniesienia klifów w tafli krystalicznie czystej wody to było to
wszystko, czego nam było potrzeba po nocy w namiocie!
Po odpłynięciu promu zrobiło nam
się jednak nieswojo, ponieważ całą przystań stanowił kawałek betonu 3x3 metry i…
Nic więcej! Prom odpłynął, ochłonęliśmy i nie zostało nam nic innego, jak
początek wspinaczki. Tak – na zdjęciu Łukasz wskazuje początek naszej trasy,
która w zasadzie była pionowa. Kamień na kamieniu bez konkretnego szlaku
– jakaś ścieżka była wydeptana, ale w końcu mieliśmy iść na Preikestolen, więc
się przemogliśmy.
Trzeba przyznać, że trasa była
wymagająca i do najłatwiejszych na pewno nie należała. Co jakiś czas
trafiał się znak, w którą stronę należy się kierować, lecz mimo dobrze oznaczonego szlaku trasa nie była przygotowana pod turystę, .
Ostre podejścia – czasami po mokrych od pobliskich strumyków kamieniach
wymagały sporo zaangażowania i naprawdę „porządnych” butów. Tej trasy nie
polecamy Ci w trampkach, klapkach bądź szpilkach – po prostu nie da jej się tak
przejść. Wygodne obuwie, sportowe spodnie i bluzka/bluza. Z wodą nie ma
najmniejszego problemu – praktycznie na każdym kroku spotkasz mały strumyczek,
który pozwoli na ugaszenie pragnienia. Podczas tej wspinaczki wskazana jest
również czekolada, która doda Ci energii i animuszu do dalszej trasy. ;)
Po drodze natknęliśmy się również
na łańcuchy. Trzeba przyznać, że
były one tam niezbędne i bez nich przedostanie się na drugą stronę skały byłoby
niemożliwe. Kto ma lęk wysokości będzie mieć problem, ale można na to spojrzeć
również z innej strony. Ciężko byłoby się wracać mając przed sobą tak piękne
widoki. ;) Inną sprawą jest to, że ćwiczymy mięśnie i się dotleniamy na świeżym
powietrzu, co ma zbawienne skutki dla naszego organizmu. Co do czystości
powietrza w Norwegii – myślę, że nikt nie będzie mieć ku temu wątpliwości. ;)
Po około dwóch godzinach
wspinaczki i spotkaniu w środku lasu na fiordach dwóch przystojnych kóz oraz
czterech włochatych owiec (gdyby nie dzwoneczek na jednej z zacnych szyj w
ogóle nie mielibyśmy pojęcia o ich istnieniu, gdyż zaszyły się w dziczy i
zachowywały incognito) wyjdziecie na „grań”. Idąc szczytami fiordów,
patrząc na zatokę Lysefjorden można pomyśleć, że trafiło się do innego
świata. Spokojnego, odizolowanego od reszty sfery i wyjątkowo dzikiego.
Spotkaliśmy motyle, wrzosy (nawet czerwono – białe), mieliśmy okazję popatrzeć
na promy i statki z góry. Widoki przepiękne, powietrze rześkie, a woda
wyjątkowo smaczna. Niby tylko woda ze strumyka, ale w takich okolicznościach
wszystko pachnie, a także smakuje lepiej.
Kto oglądał króla Lwa? Wszyscy!
Był szał na tę bajkę! Każdy na pewno pamięta film wyprodukowany przez studio
Walta Disneya. Dodatkowo był to pierwszy pełnometrażowy film animowany bez ani
jednej postaci ludzkiej. Każdy śpiewał „Hakuna Matata”, a w trakcie trasy z
Bratelli do Preikestolen spotkaliśmy na swojej drodze Simba Hytta!
Założę się, że to właśnie z tej skały podły i niecny Skaza cisnął w przepaść
swojego brata Mufasę – Króla Lwiej Krainy. To tutaj jego zawiść i zazdrość
wygrały. Wszyscy przeżywaliśmy przygody osieroconego Simby, który po tej
życiowej tragedii musiał sobie poradzić jako małe, niesforne lwiątko.
Oczywiście – należy pamiętać o Timonie i Pumbie. ;)
Cała trasa zajmuje średnim tempem – można to
określić jako nie za szybko, nie za wolno – ok. 7 godzin. Generalnie tego
szlaku nie polecamy podczas deszczu –
jest stromy, czasami podchwytliwy i na śliskich skałach możecie sobie zrobić
krzywdę. My mieliśmy jedną, dłuższą przerwę (30 min.) oraz kilka postojów na
zaczerpnięcie tchu i odpoczynek dla naszych mięśni. Udało nam się również raz
stracić szlak z oczu na rozsypanych głazach. Jednakże cała wyprawa miała cel –
cel, który osiągnęliśmy! Oczywiście trasę na Preikestolen można
rozpocząć przy restauracji (w dwie strony ok. 3,5 –4 godzny), lecz uważam, że
należy sobie stawiać pewne punkty, które następnie będzie można odhaczać. ;)
Satysfakcja jest o wiele większa, a po drodze z Bratteli napotkacie w podobnym
terminie wrześniowym grzyby – co najmniej! – wielkości dłoni!
Preikestolen
to dosłownie ambona. Ambonę nawet nieźle przypomina, a to, co niej
najciekawsze i przyciągające uwagę to fakt, iż jest klifem, nie za wielką półką
skalną o wymiarach 25 x 25 metrów zawieszoną i wysuniętą ok. 604
metry nad poziomem tafli wody. Położona na Lysefjordem, Lyfylke
pozwala podziwiać okoliczne, piękne widoki, a także idealnie nadaje się na
koncert muzyki poważnej, którego możecie wysłuchać na naszym filmiku na FB. ;)
Preikestolen jest nie najmłodsza, ponieważ powstała ok. 10 tysięcy lat temu poprzez pęknięcie skały, co z resztą widać
wyraźnie na zdjęciu z góry. Satysfakcja i uśmiech na twarzy gwarantowane, ale
nie tylko to… Po dotarciu na górę oraz po zdjęciu plecaka na moich plecach na
czarnej koszulce pokazały się „zacieki” od soli*. Zwrot jest dosłowny –
spocicie się milion razy, ale naprawdę warto!
Preikestolen to
jednocześnie miejsce reklamy i idealnych zdjęć na wszystkie możliwe
portale społecznościowe. 2 lata temu, 21.04.2012 roku na Pulpit Rock firma BMW
postanowiła przetransportować drogą powietrzną auto M3 GT2 – niemożliwe stało
się możliwe (TUTAJ)! Po co?
Reklama dźwignią handlu – ot co. Skoro samochód mógł postawić tam swoje opony
to Wy także możecie postawić na Preikestolen swoje stopy. Inną rozrywką jest
siadanie na brzegu klifu po uprzednim czesaniu, malowaniu, perfumowaniu swoich
zmęczonych ciał. Do idealnego zdjęcia profilowego należy również ochłonąć, aby
rumieniec z twarzy zniknął. Po tym, co zobaczyliśmy należy wygiąć się w
seksowną pozę, zrobić słodki dzióbek i tym sposobem Preikestolen będziecie mieć
„zaliczone”. ;)
Mała rada: połóż się na brzegu
skały, przyciągnij się na samą krawędź tak, aby Twoja głowa i część barków
wystawała poza nią. Popatrz od góry do dołu, bardzo powoli, do samego dołu.
Poczujesz, że spadasz! Niesamowite uczucie! Oczywiście – wychylasz się na tyle,
na ile poczujesz się pewnie, bo oczywiście żadnych zabezpieczeń na samym Pulpit
Rock nie ma, ale warto… ;)
Krajobraz księżycowy
z poutykanym w pęknięciach mchem.
Trasa spod restauracji
(ok. 1 godzina drogi od Stavanger) oraz budynków Norweskiego Towarzystwa
Turystyki Górskiej wynosi 3.8 km, a jej różnica wysokości to 350 metrów.
Przystosowana do ogromnej ilości turystów (my z Bratelli do Pulpit Rock
spotkaliśmy 7 osób, tutaj wszystkich było jak mrówek) z stworzonymi schodami,
poręczami, a także kładkami drewnianymi. Na Preikestolen tą trasą wchodziły
psy, starsze panie o kulach, a także dwóch panów wbiegało szybkim tempem. Trasa
nie jest wymagająca, ale malownicza. Jeśli nie lubisz tłumów, preferujesz ciszę
i spokój to wybierz opcję dłuższą i ciekawszą, ale tylko podczas słonecznej
pogody.
Żółwik, czyli cały
domek na plecach.
Przy zmierzchającym słońcu
rozbiliśmy namiot i tak nasza
wyprawa się zakończyła. Pozostał nam już tylko powrót na lotnisko. Kolejnego
dnia złapaliśmy stopa do Tau,
podczas którego usłyszeliśmy, że „najlepsze owce to te od 800 m.n.p.m.!”.
Oczywiście – do konsumpcji na talerzu. Następnie udaliśmy się promem do Stavanger, a bilet wyniósł
nas 47 NOK (bilety możecie
bezproblemowo zakupić u załogi promu). Miasteczko to swoisty „słodziak” na
miarę najpiękniej położonych mieścin we Włoszech. Lekko pochmurne i deszczowe,
ale czyste, zadbane i zachęcające do szybkiego spaceru. Bardzo miłym akcentem
na końcu naszej wyprawy była pomocna ręka w postaci transportu dzięki
uprzejmości Polaków mieszkających w Norwegii od 7 lat, którzy nas uratowali
spod ściany deszczu.
Rozglądajcie się na swoich
wyprawach – my spotkaliśmy wielu sympatycznych rodaków, z którymi wymieniliśmy
nasze doświadczenia, a w dalszym podróżowaniu jest to niekiedy konieczne. ;)
* koszulka była w 100% bawełniana, swój „zapaszek”
straciła po 3 praniu, ale jakoś już nie mam do niej zaufania ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz